Dziś prezentujemy czwartą część wspomnień Pana Jerzego Bogdanowicza – emerytowanego nauczyciela wychowania fizycznego kamieńskich szkół. Zapraszamy do lektury – Muzeum Historii Ziemi Kamieńskiej.
"Koleżanki i koledzy"
Po przyjeździe do Kamienia w 1947 r. dość szybko zapoznałem się w szkole z koleżankami i kolegami. Z niektórymi szczególnie się polubiłem i często się spotykałem. Byli to: Rysiek Rolleczek, Rajmund Szymura, Rysiek Paradowski i dziewczyny – Józia Sławucka, Stasia Bartniczak, Salomea Kiełbikowska i Golakówna. Rysiek Rolleczek miał piłkę i najlepiej z nas grał w nogę. Jego ojciec miał gospodarstwo przy ulicy Mickiewicza. Bywałem u niego w domu, pamiętam, że miał dwie starsze siostry. Rajmund Szymura mieszkał przy ulicy Szczecińskiej w domku naprzeciw „Polonii”. Józia Sławucka mieszkała na Kościuszki, w domku obok straży pożarnej. Jej mama była krawcową. Józia miała pianino i gry na nim uczyła się u naszego nauczyciela Alfonsa Borkowskiego. Stasia Bartniczak mieszkała przy ulicy Wita Stwosza, przy murach obronnych w sąsiedztwie Bramy Maślanej. Golakówna mieszkała przy ulicy Curie-Skłodowskiej, gdzie jej ojciec miał piekarnię. S. Kiełbikowska mieszkała naprzeciw baszty na piętrze nad restauracją. Pamiętam, że któregoś dnia spacerując z kilkoma z nich po mieście weszliśmy do otwartego, niezniszczonego dwupiętrowego budynku przy ulicy Pocztowej. Wtedy był on pusty, ale w późniejszych latach znajdował się w nim internat Państwowego Liceum Pedagogicznego. W budynku tym było kilkanaście dwupokojowych mieszkań, każde z łazienką kuchnią. Pamiętam, że chodziliśmy po tych mieszkaniach. Przypominam sobie, iż gdy jedna z koleżanek zobaczyła w łazience wannę wyrecytowała nam wiersz Aleksandra Fredry „Małpa w kąpieli”. Po wyjściu z tego budynku poszliśmy na basztę. Można było swobodnie się do niej dostać. Drzwi do niej były otwarte. Po schodkach weszliśmy do góry, nie weszliśmy jednak na najwyższą kondygnację, bo w schodach tam prowadzących brakowało kilku stopni. Widok ruin mino, że nie z samego szczytu i tak zrobił na mnie duże wrażenie. Innego dnia gdy się spotkaliśmy jeden z kolegów zaproponował abyśmy odwiedzili nasza szkołę. Budynek był jednak zamknięty. Jeden z nas rzucił pomysł, że do środka można się dostać przez otwarte okienko w dachu bowiem z tyłu przy kotłowni przy ścianie jest metalowa drabina, po której można wejść na dach. Pamiętam, że ja, Rysiek Rolleczek, Rajmund Szymura, Józia Sławucka, Stasia Bartniczak weszliśmy po niej na dach. Prze okienku dachowe dostaliśmy się na strych, a stamtąd po stojącej tam drabinie na korytarz i do dużej sali na piętrze. W sali tej było pianino, na którym Józia wygrywała różne melodie, a my chłopcy wygłupialiśmy się i udawaliśmy, że tańczymy. Po jakimś czasie ta samą drogą wyszliśmy ze szkoły. W tej naszej paczce spędzaliśmy ze sobą sporo czasu – w szkole i po lekcjach. Pamiętam, że kiedyś gdy moi rodzice na kilka dni wyjechali do Szczecina ze dwa razy spotkaliśmy się w moim mieszkaniu. Popisywałem się wtedy kilkoma melodyjkami, których nauczyłem się grać na akordeonie, a oni próbowali zagrać „Wlazł kotek na płotek”. Słuchaliśmy też radia i graliśmy w karty oraz flirt towarzyski. Z kolegami próbowaliśmy skręcać w bibułce papierosy z tytoniu mojego ojca i je popalać. Czas wyjazdu rodziców był tez dla mnie okresem gdy sam musiałem sobie przygotowywać posiłki. Śniadania i kolacje były prostą sprawą – chleb ze smalcem i kawa zbożowa. Z obiadem było trudniej, ale też sobie poradziłem. Pierwszego dnia zrobiłem sobie i ugotowałem pyzy ziemniaczane, które zjadłem ze skwarkami. Następnego dnia usmażyłem sobie całą patelnię jajecznicy z jaj dzikich kaczek. Objadłem się nią tak bardzo, że później długo nie mogłem jeść jajecznicy. Któregoś dnia z kolegą złapaliśmy na wędkę kilkanaście małych rybek. Usmażyłem je tak, że prawie się spaliły. Ale i tak z apetytem schrupaliśmy je w całości. Następnego dnia chciałem ugotować sobie grochówkę. Gotowałem ją długo, ale mimo tego groch nie dogotował się. Dałem za dużo soli, a na koniec przypalił się nawet garnek. Zupa ta niestety nie nadawała się do jedzenia. Takie to były moje pierwsze kulinarne doświadczenia. Po wyjeździe z Kamienia kontakt z koleżankami i kolegami na ogół się urwał. Z Ryśkiem Rolleczkiem w latach 1949-1953 byliśmy uczniami szczecińskiego Liceum Ogólnokształcącego nr 2, zwanego „Pobożniakiem”. Ja byłem w klasie „b”, a on w „c”. Mieszkał u siostry w Szczecinie i spotykałem się z nim dość często. Po zdaniu matury nie miałem już z nim jednak kontaktu. Z Józią Sławucką spotykałem się na początku lat pięćdziesiątych ze dwa razy, gdy na zawody do Szczecina przyjechali lekkoatleci klubu „Ogniwo” Kamień Pomorski. Józia startowała w biegach sprinterskich i w skoku w dal. Kolejne nasze spotkanie miało miejsce w lipcu 1955 r. na Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie, na obozie przygotowawczym do pokazów gimnastycznych na otwarcie Stadionu Dziesięciolecia i Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów. W 1958 r. Ziuta, bo tak nazywano ją na uczelni ukończyła AWF, po czym rozpoczęła pracę w szkole w Gdańsku. Przez jakiś czas pisywaliśmy do siebie listy, później jednak kontakt się urwał. Gdy po latach, w 1958 r., wróciłem do Kamienia spotykając na mieście Stasię Bartniczak, po mężu Bielawską, zawsze się jej kłaniałem, ale nigdy nie rozmawialiśmy ze sobą i sądzę, że Stasia nie pamiętała, że kiedyś chodziliśmy razem do szkoły. Dopiero ostatnio, gdy zacząłem pisać te wspomnienia, gdy ją spotkałem powiedziałem jej skąd się znamy. Podczas tego spotkania i naszych kolejnych rozmów powspominaliśmy lata szkolne, naszych nauczycieli, koleżanki i kolegów. W Łukowie, skąd przyjechaliśmy do Kamienia, byłem ministrantem. Po przyjeździe w 1947 r. zgłosiłem się do ówczesnego proboszcza kamieńskiej parafii ks. dziekana Michała Kaspruka i zostałem przyjęty do grona ministrantów. Kościelnym był wtedy Marian Sanocki. Służyłem do mszy i brałem udział w uroczystościach kościelnych. Pamiętam, że w 1948 r. od 16 maja, przez tydzień, do następnej niedzieli, odbywały się codzienne uroczystości Misji Świętej, w których brało udział wielu wiernych z całego powiatu. W ramach misji pod katedrą został postawiony i poświęcony wysoki drewniany krzyż. W ostatnich latach krzyż ten został zastąpiony nowym. Zapamiętałem również uroczystość pierwszej komunii świętej, w której uczestniczyłem jako ministrant. W 1948 r. odbyła się ona w pierwszą niedzielę czerwca. Do sakramentu tego przystąpiło wówczas wiele dzieci z Kamienia i pobliskich wiosek. Po uroczystej mszy w katedrze na trawiastym placu między katedrą, a szkołą (dzisiejszym Domem Księży Emerytów) odbyło się przyjęcie dla dzieci. Zasiadły one na ławach za długim stołem. Na poczęstunek każdy dostał kilka kawałków ciasta – tortu i placka drożdżowego – oraz cukierki, a do popicia kakao i oranżadę. My ministranci również zostaliśmy wtedy poczęstowani. Po przyjęciu fotograf robił dzieciom zdjęcia z pamiątkami przyjęcia I komunii świętej. Jak pamiętam w tamtych latach nie organizowano z tej okazji przyjęć w domach i nie dawano drogich prezentów. Dzieci mogły z tej okazji dostać srebrny medalik lub krzyżyk na łańcuszku, jakąś zabawkę kupioną na jednym ze straganów jarmarczno-odpustowych handlarzy i pamiątkową fotografię. Po wyjeździe z Kamienia w 1948 r. jeszcze przez rok służyłem do mszy w kościele garnizonowym przy Placu Zwycięstwa w Szczecinie.
Na fotografii:
Dedykacja w książeczce do nabożeństwa - pamiątce Misji Świętych w Kamieniu Pomorskim z 1948 r.