Pochodzi z wielodzietnej rodziny. Siostry i bracia - po kolei jak się rodzili: Genowefa, mieszka w Kamieniu Pomorskim, on Józef, potem byli: Maria, która już nie żyje, potem Władysław, Helena i Jan.
Przez dwa pierwsze lata chodził do szkoły w swojej miejscowości. Potem trafił do wuja do miejscowości Święty Józef, 50 km od Kołomyi, gdzie się uczył, bo były tu lepsze warunki i wyższy poziom nauczania. Szkołę skończył w 1939 roku, gdzie jednym z języków nauczania był j. ukraiński, który pamięta do dziś, mimo swego podeszłego wieku.
Wujek był ordynansem nie kogo innego, jak marszałka Józefa Piłsudskiego, który służył w jego Legionach.
Pamięta, że podczas nauki był na dwóch wycieczkach w Warszawie. Podczas pierwszej, w 1932 lub 1933 roku, mieszkali w Wilanowie, a w Belwederze przyjął ich sam marszałek Piłsudski, który lubił się przedrzeźniać z młodzieżą nastawiając swoje wielkie wąsy do pociągania ich przez dzieci, co nie zawsze się udawało Piłsudski potrafił nas oszukać i straszył nas mówiąc, że nas ugryzie podczas pociągania jego historycznego zarostu- wspomina pan Józef.
Z drugiej, warszawskiej wycieczki wrócił 29 sierpnia 39 roku.
Wojna zastała rodzinę Krawczyków w Kołomyi, gdzie ojciec kupił trochę hektarów ziemi. Tym szlakiem na południe w stronę Rumunii uciekało wielu polskich żołnierzy, między innymi dowództwo Polskiego Wojska.
17 września do ich miejscowości weszły od wschodu rosyjskie czołgi. Zaczęły się represje Polaków przez ukraińskie bandy, a ponieważ ojciec żył dobrze z Ukraińcami, rodzinę Krawczyków represje te jakoś omijały.
W ich domu NKWuD - ziści rozmieścili swoją kwaterę. Na początku lutego 1940 roku po pijanemu mówili, że będzie wywózka Polaków na Syberię, chyba, że się przeniosą do miejscowości Święty Józef, gdzie wywózki nie planowano. Przestraszyli się, choć kiedy ci wytrzeźwieli, mówili, że to co wcześniej mówili sobie po prostu zmyślili. Ojciec im nie wierzył. Żyli wobec tego w wielkiej niepewności.
9 lutego nadszedł straszny dzień dla rodziny Krawczyków i całej wsi wywózka na Syberię, na spakowanie mieli nie więcej niż 25 minut! To był rozkaz!, a dokładniej wywózka w okolice Tobolska, w tajdze nad rzeką Ingair (po tatarsku Czarna Rzeka). Tam pracował dwa miesiące w tajdze po czym przeniesiony został na osiołek Pinial, gdzie karczował drzewa i trwała budowa szesnastu domów z drewna.
Siostry pracowały w stołówce. Jego, młodego człowieka chciano zrobić inżynierem, bowiem miał jakąś smykałkę ku temu, stąd szkoła wieczorowa z językiem rosyjskim jako podstawa, a w pracy był już wtedy brakarzem, czyli pracownikiem, który mierzył drzewa.
Potem pracował w piekarni, zajmował się też ładowaniem towarami barek i wieloma jeszcze innymi robotami, imał się po prostu wszystkiego. Chciał pracować, chciał żyć, bowiem był młodą osobą, i duma go przy tym rozpierała.
Był dumny, że po zsyłce na Syberię wstąpił do polskiej organizacji „Strzelcy”, choć miał dopiero 15. lat.
W 1943 roku usłyszał z kolegami, że organizuje się Polska Armia. Brat, starszy od pana Józefa (rocznik 1920), dostał nawet wezwanie do wojska. To nie tyczyło pana Józefa, bo był za młody. Z niesmakiem, ale i szczęściem skończył kurs traktorzysty. Smuciło go jednak, że koledzy idą do wojska, a on nie, bowiem w WKR powiedziano mu, że dzieci do wojska nie przyjmują. Ale pan Józef bardzo chciał zostać żołnierzem i walczyć za Ojczyznę.
Potem przeprawił się statkiem do Omska rzeką Irtysza, a podróż trwała bez mała dwa tygodnie. Tu zastał przypadkiem brata i kolegów, po czym udał się z innymi pociągiem w okolice Moskwy. A było to lato roku 1943. Trafił do Sielc nad Oką, gdzie formowała się Polska Armia.
W Sielcach udało mu się wcielić do Polskiej Armii, został kanonierem (szeregowym) w artylerii. Był dumny, że poznał tam znaną działaczkę Wandę Wasilewską w mundurze, którą widział potem jeszcze raz.
Czas jakiś spał w ziemiance ze słynnym, acz kontrowersyjnym po latach, późniejszym generałem Wojciechem Jaruzelskim.
Pierwszą bitwę jaką pamięta był bój pod Smoleńskiem po czym zostali wycofani na tyły frontu.
W między czasie powstała 5. Brygada, której dowódcą był Litwin, generał Kierp, do której został wcielony i został awansowany na plutonowego, a pierwszą bitwę z brygadą stoczył pod Żytomierzem, ale bój i kontakt z nieprzyjacielem był to krótki.
Wczesną wiosną roku 1944 zostali przerzuceni do Kiwerca (dzisiejsza Białoruś), gdzie oczekiwali na działa 152 mm i ciężki sprzęt, w tym niezbędne ciągniki. Tu został mianowany dowódcą drużyny. W tym czasie wszyscy przechodzili intensywne szkolenie wojskowe.
W lipcu tego roku przyszło forsowanie Bugu na linii Dolsk i walczyli nie widząc wroga, bowiem służyli w artylerii, która biła z dział zwykle z tyłów frontu.
Potem była Żółkiew, rzeka Pilica, linia Bug – Narew, Warszawa, następnie Jabłonna, Płock, Brodnica, Rypin, Włocławek i Bydgoszcz.
Dawną granicę z III Rzeszą przekroczyli w okolicach Złotowa, potem był Wał Pomorski, i Wałcz, w którym na krótko się zatrzymali.
I tu miała miejsce ciekawa historyjka związana z panem Józefem,. Kiedy byli już w wyzwolonym mieście pośród zniszczonych domów, pan Józef wybrał się na przeglądniecie okolicznych domów i ich piwnic. W pewnym miejscu natrafił w piwnicy na szereg przedmiotów przypominających cegły. Były brudne, szare, ot bez wyrazu, a w pomieszczeniu panował półmrok. Nie zainteresował się zbytnio nimi, był zaabsorbowany czym innym. Poszedł dalej. Potem dowiedział się, że wówczas trafił do skarbca jakiegoś niemieckiego banku, a tymi niby cegłami, były nie inaczej jak... sztabki złota. Pan Józef pomyślał: Przecież mogłem być już wtedy piekielnie bogaty. Ale ponieważ nie jest zbytnim materialistą starał się już więcej nie myśleć o uciekającej fortunie wojennej.
Na Wale Pomorskim jego 5 Brygada Artylerii otrzymała, za swój wkład w wyzwolenie Pomorza order Kutuzowa.
Na Wale bywało różnie. Koło Drawska Pomorskiego byli w okrążeniu, ale jakoś z tego wyszli obronną ręką.
Potem była druga wpadka. Wpadli nieoczekiwanie pod ostrzał niemieckich moździerzy przemieszczając się na wyznaczone pozycje. Wyszli z tego szczęśliwie, bowiem udało im się wyprowadzić cały sprzęt z całą amunicją.
W marcu czterdziestego piątego trafili na Pomorze Zachodnie, szli szlakiem twierdza Kolberg, czyli Kołobrzeg, gdzie pan Józef brał w walkach o wyzwolenie miasta, potem były Gryfice, Golczewo i kierunek Kamień Pomorski. W okolicach Kamienia Pomorskiego stacjonowali w Górkach Pomorskich, w szkole.
Po zdobyciu Kamienia Pomorskiego 5 marca 1945 brali udział w ciężkich walkach na linii Wrzosowo - Dziwnówek, chcąc odciąć drogę ucieczki Niemców na zachód, do Świnoujścia. Były to bardzo ciężkie, ponad tygodniowe walki, bowiem Niemcy rzucili przeciw nam doborowe jednostki SS- wspomina pan Józef.
Potem zostali przerzuceni w okolice szczecińskiego Dąbia, a potem poszli na linię siekierkowską nad Odrą. Po forsowaniu rzeki brali udział w walkach okrążających Berlina, stolicy III Rzeszy.Zakończenie wojny, która, przypomnijmy nastąpiło 8 maja, zastało jednostkę pana Józefa w Bernau. Był płacz i radość, radowanie się z sojusznikami z zachodu.
W 1946 roku zreorganizował się 80 Pułk Artylerii w którym służył i w kwietniu został zdemobilizowany i osiedli się z powracającą rodziną z Syberii w Rzewnowie koło Kamienia Pomorskiego.
Starszy brat, o którym mowa była na początku służył w 6 Pułku Piechoty i zginął na warszawskim Bródnie w styczniu 45 - go.
Za udział w wojnie pan Józef otrzymał wiele odznaczeń, w tym bardzo ważny: Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, srebrny Krzyż Zasługi oraz Krzyż Sybiracki.
Wojnę zakończył w stopniu starszy sierżant sztabowy. Już jako kombatant został awansowany na porucznika.
Po wojnie pracował w wielu miejscach, w tym w znanym nie tylko na całą okolicę, kamieńskim POM - ie (czytaj - Państwowy Ośrodek Maszynowy) jako mechanik, a na emeryturze jest od 1974 roku. Od wielu lat mieszka w Kamieniu Pomorskim z przesympatyczną żoną Genowefą.
Cały okres wojennej tułaczki pan Józef wspomina całkiem pozytywnie. Uszedł z życiem przed śmiercią. Walczył jak przyszło na polskiego żołnierza z zębem i nie ma nic sobie do zarzucenia. No jedynie te sztabki złota z Wałcza, które przez długi czas kołatały się w głowie pana Józefa. Machnął wreszcie na ten fakt ręką. Nie ma co żałować! skwitował.
Dziś ten wiekowy pan (84 lata przyp. red.), który jest dość ruchliwą osobą, żyje sobie w spokoju z żoną, wspominając niekiedy tamte straszne czasy. Momentami było to nie do opisania.- mówi pan Józef, który w jako takim zdrowiu często wychodzi w parze z żoną na spacery, ba latem często jeżdżą na rowerach. Ma jeszcze wiele energii, której nie brakowało mu również podczas wojny.
Na zdjęciu pan Krawczyk pierwszy z prawej.
Miwa