Poniżej prezentujemy trzecią część wspomnień mieszkańca naszego miasta Pana Jerzego Bogdanowicza. Zapraszamy do lektury - MHZK. Kilka dni po przyjeździe do Kamienia w listopadzie 1947 r. mama zapisała mnie do szóstej klasy Publicznej Szkoły Powszechnej. Lekcje odbywały się w budynku przy dzisiejszej ulicy Długosza, która wtedy nazywała się Bohaterów. Później przez długie lata było tam przedszkole, a dziś Urząd Kontroli Skarbowej. W tym budynku uczyliśmy się krótko bowiem nasza klasa została przeniesiona do gmachu znajdującego się za katedrą. Obecnie jest tam Dom Księży Emerytów. Był to ładny jednopiętrowy budynek z czerwonej cegły z wejściami z przodu od Placu Katedralnego, z boku i z tyłu od strony murów obronnych. Na dole mieściło się kilka sal szkolnych, pokój nauczycielski, biblioteka i pomieszczenie kuchenne z dużą kaflową kuchnią. W kuchni tej przy bocznej ścianie była winda, którą kiedyś podawano posiłki do dużej sali znajdującej się na piętrze, gdzie znajdowała się jedna duża sala z wysokimi oknami wychodzącymi na wschód oraz tarasem od strony katedry. Pamiętam, że do sali tej wchodziło się po szerokich drewnianych schodach. Przed wojną był tam, jak dziś wiem, dom gminy ewangelickiej. Kierownikiem szkoły był Marian Kazusiak. Uczył nas, jak sobie przypominam, geografii i biologii. Wychowawcą mojej klasy był polonista Antoni Woźny. Języka angielskiego i śpiewu uczył nas Alfons Borkowski. Na zajęciach tego ostatniego przedmiotu poznawaliśmy nuty, śpiewaliśmy różne gamy i piosenki. Jedną z kołysanek Ewy Szelburg-Zarembiny "Idzie księżyc ciemną nocą" pamiętam nawet do dziś. Ładnie brzmiała ta piosenka w wykonaniu nas chłopców, jeszcze przed mutacją. Każdy musiał zaśpiewać ją sam. Pamiętam, ze Pan Borkowski pochwalił mnie, że mam słuch muzyczny i ładnie śpiewam. Opowiadał też nam, ze w dużych miastach są chóry, w których występują chłopcy w naszym wieku. Z moim nauczycielem śpiewu spotkałem się później po ukończeniu studiów i podjęciu przeze mnie pracy jako nauczyciela w Państwowym Liceum Pedagogicznym w 1958 r. Stałem się wówczas jego młodszym kolegą. Borkowski, o ile wiem, przyjechał do Kamienia w 1945 r. Uczył w szkole powszechnej, gimnazjum i liceum pedagogicznym. Oprócz tego prywatnie uczył gry na instrumentach muzycznych m.in. i mnie na akordeonie. Pamiętam, że w późniejszych latach prowadził zespół „Fala” działający przy Prezydium Powiatowej Rady Narodowej występujący na różnych imprezach, zabawach czy dancingach w „Polonii”. „Fala” zdobyła wiele wyróżnień na wojewódzkich przeglądach zespołów muzycznych. Na akordeonie grał w niej i śpiewał jako solista Jan Iwaszczyszyn, na saksofonie Władysław Pragacz, a na pianinie Cezary Rojek. Nieraz, wspólnie z Alfonsem Borkowskim, organizowaliśmy dla naszych uczniów zawody w lekkiej atletyce. Był on sędzią międzynarodowym w tej dyscyplinie sportowej. Sędziował m.in. w pamiętnym rozegranym w 1958 r. na Stadionie Dziesięciolecia meczu lekkoatletycznym między Polską a Stanami Zjednoczonymi. W pokoju nauczycielskim opowiadał nam o tych zawodach. Mówił, że Amerykanie byli zdziwieni tym, iż tak dobrze mówi po angielsku. Faktycznie władał tym językiem jak typowy anglik, jak to się mówi, „jakby miał kluski w ustach”. Około 1960 r. Alfons Borkowski został radnym Wojewódzkiej Rady Narodowej, gdzie doprowadził do przyznania dodatkowych środków dla naszego miasta m.in. na położenie asfaltu na ulicach Jana Matejki i 22 lipca , które wtedy były tylko utwardzonymi drogami. W 1960 r. rozpoczął pracę w Wyższej Szkole Nauczycielskiej w Szczecinie, gdzie uczył muzyki i prowadził chór. Wcześniej został ojcem córki Romany, po mężu Kołodziejczyk, która po ukończeniu wychowania fizycznego na Wyższej Szkole Pedagogicznej w Szczecinie wróciła do Kamienia i rozpoczęła pracę w Szkole Podstawowej nr 2, której jest absolwentką. W szkole tej przepracowała aż 39 lat. Córka Romki poszła w jej ślady i również uczy w-fu w dwójce. Alfons Borkowski zmarł w 1963 r. w Szczecinie i został pochowany na tamtejszym Cmentarzu Centralnym. Po latach córka przeniosła jego grób na kamieński cmentarz. Pamiętam, ze w siódmej klasie wychowania fizycznego uczył nas Stanisław Roszak, młodszy brat Mariana, nauczyciela kamieńskich szkół i Honorowego Obywatela Kamienia Pomorskiego. Lekcje prowadzone przez Stanisława Roszaka były inne niż te, które miałem do tej pory. Zobaczyłem, że w-f to nie tylko zabawa w berka, gra w zbijaka czy w dwa ognie. Na ćwiczenia trzeba było mieć odpowiedni strój - spodenki i koszulkę. Dowiedziałem się, że lekcja składa się z kilku części - zbiórka, bieg, wykonywanie ćwiczeń gimnastycznych, a dopiero po nich następowały gry lub inne ćwiczenia. Stanisław Roszak po kilku latach przeniósł się do Szczecina. Pracował w szkole średniej i był trenerem piłki ręcznej. W późniejszych latach prowadził wychowanie fizyczne na Pomorskiej Akademii Medycznej. Gdy uczyłem w Kamieniu spotykałem się z nim na różnych zawodach lub konferencjach lub gdy przyjeżdżał do brata Mariana. Innych moich nauczycieli już nie pamiętam. Szósta klasa, do której chodziłem liczyła około 20 uczniów - po dziesięcioro dziewcząt i chłopców. Oto kilka z zapamiętanych przeze mnie koleżanek i kolegów: Stasia Bartniczak, Józia Sławucka, Salomea Kiełbikowska, Golakówna, Rysiek Rolleczek, Rajmund Szymura, Rysiek Paradowski, Marian Jagiełło, Stasiu Fenikowski, Antczak, Sławiński, Rosochacki. Miło wspominam ten okres. Kilka historii szkolnych pamiętam do dziś. Jedną z nich jest zabawa choinkowa, którą zorganizował nam Komitet Rodzicielski po Bożym Narodzeniu. Na udekorowanej dużej sali na piętrze budynku szkolnego grał akordeonista i pianista. Tańczyły ze sobą przede wszystkim dziewczyny. My chłopcy wstydziliśmy się tańczyć. Tylko kilku śmielszych i znających trochę taniec zapraszało w tany co ładniejsze dziewczyny. Wiosną 1948 r. nasza klasa dwukrotnie brała udział w sadzeniu lasu pomiędzy Świerznem a Stuchowem. Do Świerzna zawiozła nas przyczepa ciągnięta przez traktor, na której jechaliśmy na stojąco. Na miejscu po pouczeniu jak sadzić drzewa przystąpiliśmy do pracy. Bardzo cieszyliśmy się z tego wyjazdu. Pod koniec września nasza klasa dwukrotnie brała też udział w wykopkach na polu w okolicach Miłachowa. W tamtych latach młodzież jeździła sadzić las czy na wykopki. Dziś jeździ tylko na wycieczki autokarami z miękkimi siedzeniami zapięta pasami bezpieczeństwa. Na początku siódmej klasy szkoła zorganizowała dla nas jednodniową wycieczkę. Rano pociągiem pojechaliśmy do Szczecina, gdzie byliśmy w teatrze na sztuce "Dom na pustkowiu". Z teatru tramwajem pojechaliśmy na Wały Chrobrego, gdzie podziwialiśmy budowle tam się znajdujące oraz panoramę szczecińskiego portu. Z Wałów przeszliśmy nabrzeżem Odry na dworzec kolejowy skąd pojechaliśmy do Świnoujścia. Tam przeszliśmy przez całe miasto na plażę. Poszliśmy na obiad, a późnym wieczorem wróciliśmy do Kamienia. Była to dla nas bardzo męcząca, ale ciekawa wycieczka. Przypuszczam, że chyba wszyscy, ja na pewno, po raz pierwszy byliśmy w teatrze, Szczecinie i Świnoujściu. Zapamiętałem tez występ jarmarczno-cyrkowego artysty siłacza, który popisywał się różnymi ćwiczeniami zwinnościowo-akrobatycznymi. Pamiętam też, że któregoś dnia wystąpił w szkole Teatr Lalek ze Szczecina z przedstawieniem kukiełkowym jakiejś bajki, My siódmaki nie byliśmy nim zachwyceni, ale młodszym uczniom bardzo się podobało. W szkole czas schodził nam nie tylko na nauce. Pomagaliśmy nie tylko przy sadzeniu lasu czy wykopkach, ale też i podczas remontu budynku dzisiejszej Szkoły Podstawowej nr 1 nosząc cegły i dachówki na strych. Na fotografii: świadectwo szkolne Jerzego Bogdanowicza z Publicznej Szkoły Powszechnej w Kamieniu.
|